— Coo? O, co to, to nie! Tylko tu dziewuszki muszą fajne, jak się zdaje po grzybki po lesie włóczyć się.. Cha — cha! Co?
Znowu zaniósł się od śmiechu.
Wprowadziliśmy go do ogrodu, poprosiliśmy, aby chwilkę poczekał, a sami weszliśmy do domu.
Żona wybuchła płaczem.
— No i poradź, co tu robić!
— Ładne mi poradź! — uśmiechnąłem się ironicznie. Co? Dziecka ci się zachciało? Chłopaczka maleńkiego?... Na piersi go swej usypiać miałaś, gdyby mu ząbki spać nie dawały? Masz go, spróbuj go teraz uśpić... ukołysać...
— I gdzie my go teraz podziejemy, — spytała zawsze praktyczna żona, ocierając łzy. — Przecież na tem łóżeczku nie zmieści się, choćby go na dwoje złożyć!...
— Chyba trzeba będzie ustąpić mu swój pokój, — mruknąłem posępnie. — A sam będę musiał tam... na podłodze... albo do ciebie pójdę...
— Bo widzisz, ja nawet kołderkę dla niego kupiłam, a innej nie mam...
— Możesz mu ją oddać zamiast chusteczki do nosa! A okrywać się może dywanem z podłogi. Nic mu nie będzie. Djabli go nie wezmą!...
Weszła pokojówka
— Ugotowałam dużo mleka dla dziecka.
— Dzięki, — rzekłem, lepiejbyś mu ty koniaku na kolację dała!
Strona:Opętana przez djabła.djvu/63
Ta strona została przepisana.
63