grzybów w lesie... Naci nie rusz, tego nie rusz, owego nie rusz.. Innyby na mojem miejscu już dawno za pańską żoną się szwędał, jednakowoż ja tego nie robię. Ja, proszę pana, jestem fajny kolega... Innyby już dawno z pańską Żoną... Et, co tu gadać, wypij pan lepiej ze mną szklaneczkę!... Pal djabli mamę!...
Milczałem, medytując o czemś.
— Zgoda, — rzekłem. Pójdę, przyniosę koniaczku... Wypijemy sobie razem, moje ty maleństwo...
Przyniosłem świeżą butelkę.
— Masz tu szklankę, Pawełku. Butelki odrazu nie wypijesz...
Uśmiechnął się.
— Wypiję!
— Wypił, rzeczywiście, wypił!
— A drugiej nie wypijesz!
— Głupiś pan! Wypiję!
— No, dobrze. Teraz trzecią spróbuj. No, co? Smaczne? Co to? Spać ci się chce? No, śpij, śpij, moje ty maleństwo... Popamiętasz ty mnie teraz...
Ściągnąłem razem z żoną i pokojówką ze strychu ogromny biały kosz, zawinąłem Pawełka w prześcieradło i, zgiąwszy go we dwoje, wsunąłem do kosza.
Na głowie mu położyłem notatkę:
Strona:Opętana przez djabła.djvu/67
Ta strona została przepisana.
67