Wszyscy ci ludzie wprost wściekle oklaskiwali Bondarewa, drąc się radośnie, co zaś do Stamiakina, to ten nawet był dumny nielada ze swej tak bliskiej znajomości z Pierekusałowem, którego łączy przyjaźń z tak znakomitym literatem.
Po odczycie wszyscy udali się do Pierekusałowa na kolację.
Goście początkowo żenowali się wobec Bondarawa i kryli po kątach, dopiero gdy opowiedział ze dwie czy trzy śmieszne anegdoty i przytoczył jakiś arcyzabawny, pikantny skandal — wszyscy swobodniej odetchnęli.
Obfita kolacja, urozmaicona tuzinem butelek z rozmaitemi etykietami i różnorodnej zawartości, ostatecznie przełamała lody.
Wszyscy rozruszali się, ożywili.
Bondarew, siedząc obok czarującej pani Stamiakinowej, nie odrywał od niej oczu, dolewał jej wciąż wina i bez przerwy opowiadał o Petersburgu, o sobie, przytaczał tysiące śmiesznych, zabawnych anegdot, skutkiem czego Stamiakinowa uśmiechała się pięknie, przysuwała nieznacznie coraz bliżej do Bondarewa i rzucała znienacka na niego z poza drżących rzęs rozkoszne, trafiające wprost w serce czułe spojrzenia.
— AJeż przecież ona naprawdę piękna! — myślał Bondarew, przypatrując się jej. — Nieźle byłoby zabrać ją z sobą do Petersburga... Byłaby furora.