Pito wiele, ale nikt, oprócz wątłego, maleńkiego Stamiakina, nie upił się. Inspektor Chromów, siedzący z boku Bondarewa, rzucał na niego od czasu do czasu wzrok pełen zachwytu i wciąż czekał stosownej chwili, aby zacząć rozmowę.
Doczekał się.
— Bezzwłocznie tedy zapytał głosem nieśmiałym, trącając literata w rękaw:
— Jak też panu tak przychodzą do głowy rozmaite tematy? Co do mnie, to mógłbym myśleć, myśleć cały wiek i nicbym nie wymyślił!
— To przyzwyczajenie zawodowe — z wyrozumiałością odparł Bondarow — Co do nas, to zupełnie bezwiednie wchłaniamy w siebie wszystko, co się dokoła nas dzieje — wrażenia, fakty spostrzeżenia — potem opracowujemy je, przetwarzamy i odlewamy w pięknej, artystycznej formie.
— No tak... przetwarzamy w formy — zaśmiał się inspektor. — W ładną bym ja formę przetworzył cokolwiek! Napewno ze wszystkich redakcji zrzuciliby mnie ze schodów!
— Dolewając swej sąsiadce wina, literat nachylił się nieco i szepnął samemi tylko wargami, niby szelest wiaterka:
— Dro-o-ga...
Piękna pani Stamiakinowa zakryła gęstemi rzęsami oczy.
— Kto?
— Pani!
Strona:Opętana przez djabła.djvu/74
Ta strona została przepisana.
74