— Brawo! — wrzasnął ucieszony inspektor szkolny, z hałasem zrywając się z miejsca. — Panowie! Proponuję wypić za zdrowie tego jasnego promienia, który na chwilę rozdarł ciemności naszego smutnego życia prowincjonalnego! Vivat!
— Vivat! — krzyknęli goście.
— Pan musisz odwołać swoje słowa! — ze wściekłością wołał blady Pierekusałow, trzęsąc za ramię czerwonego, podnieconego Teodozego Iwanowicza Kohota.
— Nic nie odwołam! — odparł Kohot. — Nic a nic nie odwołam! — Choćbyś mnie zarżnął, nie odwołam! Po co mam odwoływać?
— Nie, ty odwołasz!
— Całuj psa w ogon! Jeszcze czego! Nie odwołam!
Reszta gości zebrała się koło tych dwóch i wpływała na nich pokojowo:
— Dajcie spokój... Takie głupstwo! Też jest o co!
— Jak dzieci jakie...
— Nie, ja tego tak nie zostawię... Muszę mieć satysfakcję!
Kohot z ironją wzruszył ramionami:
— Gdzie chcesz i kiedy chcesz!
— Słuchaj no pan — rzekł Bondarew, biorąc pod rękę Pierekusałowa, — O co chodzi? Czegoś się tak rozjędyczył?