Strona:Opętana przez djabła.djvu/79

Ta strona została przepisana.

Kiedy Stamiakina poczęła szukać męża, pokazało się, że leży pijany w gabinecie gospodarza domu na kanapie Kiedy go obudzono, z trudem otworzył oczy, rozpłakał się i oświadczył, że niech już lepiej ześlą go jutro na Sybir, niżby go mieli dziś zrywać z kanapy.
— Jutro możecie mnie zwymyślać, bić po gębie, bezcześcić, ale dziś — ja bardzo was o to proszę — nie ruszajcie mnie dziś.., Bo, tak czy owak, ja zaraz spadnę i zbiję sobie głowę. Nie ruszajcie mnie, moi drodzy...
— Świnia! — szepnęła pani Stamiakina i wzięła Bondarewa pod rękę. — Pan raczy mnie odprowadzić?
— Pani... Pani jeszcze pyta? — Jak można nawet!...
Gdy jechano w dorożce, Bondarew objął piękną panią za talję, ta zaś, patrząc mu w oczy zamglonem spojrzeniem, mówiła:
— Tyś moim panem! Tyś przyjechał zuchwały i mężny, porwał me życie, niby kruchy orzech, i zdruzgotał je swoją dłonią! A ja, biedna, myślałam, że moje życie — takie mocne, mocne... i nieugięte... Po coś pan to uczynił?
— Droga... Gdybym ja ci powiedział: jedź zemną, porzuć wszystko — tybyś pojechała? Pojechałabyś?
— Z tobą? Do Londynu! Nawet na księżyc! Umarłabym, gdybyś ty konał, płakałabym twemi łzami i śmiałabym się twoim śmiechem...

79