— Droga! — jęknął, jak ugodzony, Bondarew. — Tyżeś to jest? Czy może ja marzę? Gdzież twe przyrzeczenia wczorajsze?
Pogroziła mu palcem.
— Wczorajsze? — rzekła. — Nie trzeba mi było tak wciąż dolewać wina przy kolacji.
Pomimo, że Bondarew chciał umknąć z miasta niespostrzeżenie, to jednakowoż zebrała się cała wczorajsza kompania na pożegnanie.
W bufecie pito wino. Towarzystwo ożywiło się bardzo.
— Kochany mój literacie — odezwał się pan inspektor Chromow. — Podług mnie jest wielce niesprawiedliwem to, że ministerstwo komunikacji pobiera płacę od takich ludzi, jak pan, za przejazd koleją. Takich ludzi należałoby wozić bezpłatnie, w wagonie pierwszej klasy!
— Ech, — jęknął Pierekusałow, spuszczając głowę. — On chociaż i drugą klasą jedzie, jednakże jedzie na piękne, ciekawe życie! Żebyście wy, panowie, wiedzieli, jak mnie zawsze nęci piękno!
— Piękno — to straszna potęga! — potwierdził pan Kohot, zalewając aforyzm haustem wina.
Piękna pani Stamiakina przechyliła się nieco ku Bondarewowi i, trąciwszy się z nim kieliszkiem, szepnęła: