Strona:Opętana przez djabła.djvu/93

Ta strona została przepisana.

— Kiedy on właśnie dał go mnie, sądząc, że tak będzie pewniej.
— Ale kiedy i gdzie paneś mi złożył ten rękopis? Jakoś nie mogę sobie przypomnieć...
Co znowu! Spotkałem pana na Długiej ulicy... Paneś jeszcze wtedy pieska ciągnął na rzemieniu, a w drugiej ręce miałeś pan paczkę z cygarami. Jeszcze odezwałem się „Dzień dobry“, a paneś mi „moje uszanowanie“ powiedział: Pamięta pan? Wtedy właśnie panu oddałem.
— Żeby pana czarci wzięli! A ja go gdzie wsadziłem — ten rękopis?
— To już nie moja rzecz. Moją rzeczą było oddać rękopis A coś pan z nim zrobił, to już mnie nie obchodzi. Może pan go pieskowi dał na podwieczorek?
— Jeżeli pan jeszcze raz zrobisz coś podobnego — to doprawdy poszczuje Pana swym pieskiem i będę go tłukł paczką cygar po gołowie.
— Niedoczekanie pańskie! Chciałbym ja widzieć takiego drugiego człowieka, któryby narzucił podobne zlecenie. Jednakowoż...
— Co jednakowoż?
— Jednakowoż poszukaj pan gdzie tego rękopisu.
— Wynoś się pan póki cały!
— Hallo! — zadźwięczał w telefonie srebrzysty damski głosiczek. — To ty Arkadjuszu?
Zakręciło mi się w głowie ze szczęścia.
— Ja... ja... Jak się masz, moje złotko... (Ktoby to mógł być taki?)

93