Podróżny, przejeżdżający koleją żelazną przez W. Ks. Poznańskie, niewiele wyniesie wrażeń z tego kraju. Wiosną jeszcze lub w początkach lata, kiedy po obu stronach toru szumią falujące łany żyta i pszenicy, ciągną się nieprzejrzane pole burych buraków cukrowych, młodych kartofli lub gąszcze rosłej kukurydzy, a zdala śmieją się w słońcu wioski wśród bujnej zieleni lub białego kwiecia drzew owocowych, krajobraz jest zajmujący i sympatyczny. Jesienią jednak, zimą lub wczesną wiosną, gdy pociąg sunie wśród rozległych nagich ściernisk, długich smug czarnej, świeżo zaoranej roli, płaszczyzn, pokrytych śniegiem lub zaledwie
odrastającą od ziemi oziminą, widok nuży swą jednostajnością. Mija mila za milą, godzina za godziną, a na tej płaszczyźnie niema prawie nic, coby zwracało na siebie szczególną uwagę. Chwilami tylko zaczerni się na widnokręgu niebieskawy grzebień odległego lasu, tu i owdzie zabłyszczy ołowiana powierzchnia małego jeziora, przesunie się przed oczami grupa niskich nagich pagórków, zarysuje się sylwetka mieściny. Szara równina, szare chaty, szare niebo — szara jednostajność. Tylko na małej przestrzeni, na drodze z Bydgoszczy do Nakła, krajobraz różni się od innych. Po jednej stronie, północnej, wznoszą się tuż nad torem, na kilkadzie-