cuje przeważnie przy robotach budowlanych około 20.000 Polaków; że powstały również, nieliczne zresztą, kolonie polskie w Bośnii i Rumunii, a nawet na Węgrzech (w Nitz-Vajos); że niebrak nas i w Kanadzie, i na niektórych wyspach holenderskich i niemieckich, i w Londynie, i w Paryżu, i t. d. i t. d. Nikt jednak nie podjął się obliczenia dokładnego wychodźców, tak że nawet trudno ich w bilansie ogólnym brać pod uwagę.
Wszelako w dwu krajach zamorskich, w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej i w Brazylii, wychodźtwo nasze przybrało takie rozmiary liczebne, że niepodobna nie zwrócić na nie szczególnej uwagi, nietylko w sensie społeczno-kulturalnym, ale i statystycznym.
Polaków w Stanach jest bardzo dużo, bo około 1½ miliona. Są oni rozproszeni, istnieją jednak i większe skupienia, dochodzące do 150 tys. ludzi, jak w Chicago, lub 40.000 jak w Buffalo. O życiu ich przez długi czas nie posiadaliśmy bliższych bezstronnych informacyi. Dopiero w ostatnich czasach ukazało się parę publikacyi, wśród których wyróżniły się pp. Panka i Stefana Barszczewskiego. Obadwaj autorowie przez dłuższy czas mieszkali w Stanach i w życiu tamtejszych rodaków czynniejszy brali udział.
Wychodźtwo nasze w Stanach nie ma przyszłości, w znaczeniu ostania się narodowego. Ogromna przewaga kultury amerykańskiej z jednej strony, a brak właśnie wszelkiej kultury u naszych wychodźców z drugiej, — oto co tworzy położenie prawie bez wyjścia. Wobec tego zdawałoby się, że zajmowanie się Polakami w Stanach jest zbyteczne; tembardziej byłoby takiem wciąganie ich do ogólnego bilansu ilościowego. Otóż nie. Zajmowanie się nimi jest niezbędne po pierwsze dlatego, że nigdy nie należy rezygnować ze swoich praw i tradycyi narodowych i nigdy pisać ostatniego wyroku w rzeczach tak mętnych, jak rozwój historyczny, a następnie ponieważ ci Polacy potężnie zasilają kraj macierzysty swemi oszczędnościami, są więc poważnym czynnikiem