Działo się to w czasach Oliwiera Cromwella. Rządy jego zaliczają do najświetniejszych epok w historyi Anglii; aby dojść do wszechwładnej potęgi, Cromwell równie zręczny, jak ambitny, nie cofnął się nigdy przed najokrutniejszym czynem, aby ukarać tych, którzy ośmielili się stawić mu najmniejszy choćby opór.
Pułkownik Mayfair był najmłodszym w randze swej wojskowym armii republikańskiej. Nie licząc więcej ponad lat trzydzieści, uczestniczył już w wielu bitwach, a wielką odwagą i prawym charakterem zjednał sobie szacunek i podziw ogółu. Czuć by się powinien zupełnie szczęśliwym. Cóż zaszło więc takiego, że twarz jego widzimy smutną i zgnębioną?
Było to w zimie: noc już zapadła. Na dworze panowała ciemność i szaruga, w pokoju cisza zaległa złowroga.
Pułkownik z młodą swą żoną siedzą przed kominkiem, po wyczerpaniu już tematu swego przygnębienia.
Modlili się już wspólnie, a teraz zostało im już tylko — oczekiwanie...
Nie długo zapewne... Na myśl o tej chwili nieszczęsna kobieta zadrżała z rozpaczy.
Jedną mieli tylko dziecinę, maleńką siedmioletnią dziewczynkę Abby, jedyne ich ukochanie.
Jak każdego wieczoru, tak i dzisiaj przyszła ona ucałować na dobranoc swoich rodziców. Na jej widok, pułkownik przerywając milczenie, rzekł do żony:
Strona:Opowiadania i humoreski Marka Twaina.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.