Strona:Opowiadania i humoreski Marka Twaina.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! nie tatusiu, opowiedz mi bajeczkę smutną, tak bardzo smutną, jak gdyby była prawdziwą. Mateczko, zbliż się do nas, daj mi twą rękę. Tak. A teraz tatusiu, zaczynaj.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Pewnego razu było trzech pułkowników. W jednej z bitew postąpili oni wbrew dyscyplinie wojskowej, mieli bowiem rozkaz demonstrować zaczepkę na mocnej bardzo pozycyi, by zwabić nieprzyjaciela i tym sposobem dać czas cofnąć się armiom republikańskim. Lecz pułkownicy w porywie zapału wydali nieprzyjacielowi prawdziwą bitwę, którą wygrali. Wódz naczelny jednak chwaląc ich zwycięstwo, był bardzo rozgniewany ich niesubordynacyą i kazał im wracać do Londynu, gdzie też zostali osądzeni.
— Ten wielki wódz, to Cromwell, wszak prawda tatusiu?
— Tak.
— O znam go dobrze, ja jego widziałam. Kiedy przejeżdża na pięknym koniu na czele żołnierzy, ludzie go się boją, ale nie ja. Ja go się wcale nie boję. On patrzy na mnie zawsze z uśmiechem.
— Oj ty mała, droga szczebiotko!... Otóż pułkownicy są już więźniami w Londynie, gdzie na słowo zostali wypuszczeni na wolność, aby mogli się pożegnać z rodziną po raz ostatni...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Pss!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .