Strona:Opowiadania i humoreski Marka Twaina.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Nadsłuchują... słyszą kroki... I tym jeszcze razem oddalają się... Giną...
Matka przytuliła twarz do ramienia męża, aby ukryć straszną mękę wewnętrzną...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Oni przyjechali dzisiaj rano — ciągnął dalej ojciec.
Oczy dziecka rozwarły się szeroko.
— Więc to, tatusiu, jest prawdziwa historya?
— Tak dziecino.
— O, jakiś ty dobry tatusiu! Kończ, proszę, kończ prędko! Mamusiu, ty płaczesz! Powiedz, dlaczego?
— Nic, nic złotko moje, ja myślałam o... o tych biednych nieszczęśliwych rodzinach.
— Nie płacz, mamusiu, czekaj, zobaczysz, że się wszystko dobrze skończy. A później, tatusiu, dziś rano,.. gdzie oni byli?
— Przedewszystkiem przed swem uwolnieniem na te parę godzin, zostali zaprowadzeni do Wieży. W tej Wieży sędziowie ich badali, a uznawszy ich winę, wszystkich trzech skazali na — śmierć.
— O jakże niegodziwi! Droga moja mateczko, ty jeszcze płaczesz! Nie płacz, zobaczysz, że oni nie umrą. Ale spiesz się, tatusiu, prędzej opowiedz nam koniec historyi...
— Waham się właśnie...
— Powiedz mi, czy ty znasz tych trzech pułkowników?
— Tak, dziecino.
— Chciałabym poznać ich sama, bo ja bardzo lubię pułkowników. Powiedz, czy oni by chcieli, abym ich pocałowała?