Strona:Opowiadania i humoreski Marka Twaina.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

stale słowami: “Twain, złodziej z Montany.”
Od tej chwili brałem dziennik ostrożnie do ręki, jak człowiek, który spodziewając się zastać w łóżku węża, lekko i ostrożnie podnosi kołdrę. W kilka dni czytałem inną rzecz:
“Górą kłamstwo!
Zaprzysiężone świadectwa panów Michała O’Flanagan, Esquire, z Five-Points i Mr. Snub Rafferty i Mr. Catty Mulligan’a z Water Street jednogłośnie poświadczają, że głupie twierdzenia Mr. Marka Twaina, jakoby dziadek naszego ogólnie szanowanego kandydata I. Blanka został powieszony za rabunek uliczny, są brutalnem, z palca wyssanem kłamstwem. Ludzie uczciwi mają jeden dowód więcej, do czego dochodzi rozwydrzenie polityczne, które chwyta się takich środków i nie daje spokoju ludziom w grobach, obryzgując błotem ich szanowane nazwiska.
“Gdy wspomnimy boleść, jaką ta niecna obelga sprawia krewnym i przyjaciołom zmarłego, nie możemy się powstrzymać od apelacyi do ogółu publiczności, która powinna potwarcy sumiennie za tę obelgę odpłacić.”
“Ale zostawmy go na pastwę wyrzutów sumienia.”
Artykulik ten pozbawił mnie snu na całą noc, chociaż z ręką na sercu mogą przysiądz, że nietylko nie spotwarzałem dziadka p. Blanka, ale do dziś dnia o takim nie słyszałem, takiego nie znałem i w życiu mojem nie widziałem.
(Mimochodem zaznaczam, że dziennik ten stale odtąd nazywał mnie “Twain, potwarca trupów).”
Następny artykuł, który zwrócił moją uwagę, brzmiał:
“Ładny kandydat!”