To mówiąc, zatrzymał konia i szlachcicowi także stanąć kazał. Ponad ich głowami warczała burza, lał wzmagający się jeszcze deszcz. Szatan wskazał szlachcicowi rozłożysty dąb, stojący ponad drogą, i tam go zaprosił.
Tu nie wiedzieć jak zniknął koń, a szatan, zostawszy pieszo, począł dobywać z kieszeni różnych manatków: najprzód kawałek świeczki z trupiej tłustości, potem długi list pergaminu, potem kałamarzyk z inkaustem i pióro.
Wszystko to działo się niezmiernie prędko, a szlachcic siedział na koniu i drżał, patrząc na przygotowania. Dyabeł potarł świecę o nogę i zapalił ją, siadł potem pod drzewem i zaczął pisać szybko, położywszy pergamin na kolanie, cyrograf. Trwało to tylko chwilę; wnet zerwał się i podał do przeczytania Twardowskiemu, który przy świetle bladem świeczki przebiegł oczyma formalnie sporządzony akt i sięgnął po pióro do podpisu.
Ale wtem szatan ujął go za lewą rękę i, nim się miał czas opamiętać, ukłuł w mały palec, umoczył we krwi piórko i dopiero je podał. W milczeniu podpisał się szlachcic manu propria, wzdychając, i ledwie ostatnie głoski skończył, ogarnęła go niespokojność jakaś jeszcze gorsza, niż wprzódy; nie spojrzał już nawet na dyabła, zawrócił, spiął konia ostrogą i leciał bez pamięci. Lecz gdy tak bieży, a koń posłuszny choć zmęczony
Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/017
Ta strona została skorygowana.