— Więc dziś będzie! może już jest! — zawołała Hanna znowu — biegajcie, Magdo, zobaczcie.
— Podobno — odpowiedziała stara — podobno powrócił. Słyszałam tentent w podwórku.
— A idźcież go prowadźcie! Powrócił mój drogi!... powrócił!
I chora zarumieniona siadła na łóżku. Magda wyszła i kiwnęła.
— Chodź, panie, jużem was oznajmiła.
Wszedł pan Twardowski i drgnął na progu, usłyszawszy krzyk nowonarodzonego dziecięcia, potem rzucił się do łóżka, na którem zarumieniona radością Hanna leżała, osłabiona, biała, oddychając ciężko i płacząc z ukontentowania. Odjazd męża, niespokojność o niego, długie oczekiwanie, myśli o niebezpieczeństwach podróży i cierpienia własne, uczyniły ją bladą, lecz żywy rumieniec wypłynął na twarz, kiedy się dowiedziała o mężu, gdy bez słów, w niemym uścisku znowu się spotkali oboje. W tej chwili zapomniał Twardowski o synu i o dyable, i o całym świecie, ale kiedy Hanna podała mu dziecię i słabym głosem prosiła, aby je pobłogosławił, on smutny na nie spojrzał i przypomniał sobie, że to dziecię nie jego już było! Dziwny był żonie ten smutek, który się przed jej okiem nie ukrył, ale nie śmiała pytać i mówić, położyła się tylko i westchnęła cicho.
Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.