nieustannie Boga, aby je wsparł. Dnie i noce upływały na modlitwie, na rozmyślaniu i czytaniu świętych rzeczy. Tak doszedł chłopiec lat piętnastu i naówczas pomyślał sobie, że czas już było pójść do piekła.
A był wówczas dzwonnikiem u Wszystkich Świętych pobożny staruszek; zwano go Dominaszkiem, bo był małego wzrostu i schylony latami, których liczby już nie pamiętał. Świątobliwy to był człowiek, a wszystkie baby i dziady i wielu słusznych ludzi bardzo go poważało a nieraz i o radę prosiło. Mówiono, że miał widzenia z obrazów, że robił cuda. To pewna, że od innych był pobożniejszy.
Do niego postanowił chłopiec pójść po radę. Pewnego tedy popołudnia zastał go na cmentarzu klęczącego na kamieniu u drzwi kościelnych i śpiewającego Wianek różany. Siwa broda spływała mu na wyschłe, odkryte piersi, a łysa głowa schylona zdawała się z daleka świecić promieniami. Nie śmiał mu chłopiec przerywać modlitwy, lecz gdy starzec wstał o kiju, skłonił mu się, pocałował go w rękę i, poprosiwszy, żeby siadł, tak mówił:
— Mój ojcze, zewsząd słyszę o waszej świątobliwości i o zbawiennych waszych radach. Jestem w ciężkim razie, chciejcie mi dopomódz.
— Czemże ja wam dopomódz mogę? jakiejże rady chcecie — spytał staruszek.
Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/027
Ta strona została skorygowana.