Były tam dziwnie dobrane pary, wiodące się to za ręce pobrawszy, to za kark, to za poły.
Jednego burmistrza wiodła jejmość, za nos porwawszy, prosto w otchłanie piekielne.
Jednego młodzika podżyła już niewiasta niosła przydeptanego w trzewiku.
Jednego staruszka prowadziła dziewczyna za ostatek siwych włosów, ująwszy je w pośrodku głowy.
Innych szatani chwytali za oczy, za nos, za nogi, za uszy, za ręce i tak ciągnęli niemiłosiernie.
O, zaiste, ciekawy, jedyny był widok piekielnego gościńca. Lecz chłopiec tak był swoją modlitwą zajęty, że nic a nic nie widział. Nareszcie stanął razem z otaczającym go tłumem u wrót piekielnych, których zewnątrz nikt nie strzegł, owszem wystrojony odźwierny przyjmował nizkim ukłonem i drzwi na rozcież otwierał. Ten, gdy ujrzał młodego chłopca z kropidłem w ręce, śpiewającego pieśń nabożną czystym głosem dziecinnym, zaparł drzwi prędko i nasrożył się. Nie widział tego nawet Twardowski, pokropił wodą święconą, drzwi się otworzyły, on wszedł.
Uderzyły go natychmiast jęki, wydobywające się z otchłani piekielnej, które zagłuszyły na chwilę jego śpiew lękliwy, lecz taka była moc tych słów, które wymawiał chłopiec, że przed
Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/033
Ta strona została skorygowana.