Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/051

Ta strona została skorygowana.

oddać darmo i bez korzyści mojej nieśmiertelności. Myśl, dyable, i czyń, jak chcesz.
— Wystąpże z koła — rzekł szatan, prostując się. — Idź za mną, zrobię, co chcesz.
Na te słowa Twardowski pokropił się wodą święconą, wziął w ręce książkę, przeżegnał się pobożnie i wyszedł powoli za koło. Szatan, patrząc na to, zębami zgrzytał, gdyż zapewne myślał podejściem mistrza pochwycić, a tak uzbrojonego dotknąć się nie mógł. Nadeszła trąba piasku, kręcąca się na rozdrożu, wsiadł w nią Twardowski z szatanem, polecieli pędem błyskawicy, górą, dołem, szybując ponad ziemią, aż do Olkusza.
U zapuszczonego otworu kopalni stanął mistrz i czekał. Szatan zniknął. Po chwili ukazała się czereda wielka mar, niosących na plecach szare jakieś bryły. Zbliżyli się oni, rzucili ciężar po kolei w otwór i szli znowu i znowu wracali bardzo długo. Aż szatan, ich wódz, który im we wszystkich przewodniczył wędrówkach, ukazał się wreszcie sam jeden, niosąc w garści maleńki kruszcu odłamek. Rzucił go w jamę i rzekł:
— To ostatni.
— Jakże mi tego dowiedziesz, że tak jest? — spytał mistrz złapany.
— Jakże ty mi tego dowiedziesz, że tak nie jest? — odpowiedział szatan.
Twardowski musiał poprzestać na tem, cho-