łańcuch złoty z medalionem podobnym. Twarz przybyłego była młoda jeszcze ale już wybladła, oczy przyćmione i zagasłe, usta ściśnięte, nos ostry i wązki spuszczał się aż na wąs czarny, z pod którego mało co widać warg było, a brodę osłaniała wpółogolona, paskiem czarnym tylko spływająca, zachodnim obyczajem zarastająca hiszpanka.
Nieznajomy zdjął kapelusz i bliżej postąpił.
— Czekałem na was — rzekł Twardowski, powstając z krzesła.
— Na mnie? na mnie? — zakrzyknął zdziwiony przychodzień.
— Tak, na was — odpowiedział Twardowski — niech was to nie dziwi: ja wiem często wprzódy, co się ma, co się musi stać i jak.
— Waszmość mylicie się — odpowiedział zimno przybyły, jakby go poufałość mistrza nieco obraziła, i przybrał minę nawpół pogardliwą, pół szyderską.
— Ja się nigdy nie mylę — rzekł na to spokojnie Twardowski. — Czy chcecie, żebym wam powiedział, kto jesteście?
— Słucham ciekawie — prędko zawołał nieznajomy, jakby był pewny, że się mistrz omyli, lecz dodał: — Nim zaczniem rozmowę, niech wprzód oddali się ten człowiek — i wskazał na Maćka.
Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/063
Ta strona została skorygowana.