— Nie potrzebuję więc — rzekł — pytać was, czyli to zrobić możecie, czego król po was żąda?
— Owszem, jest wątpliwość, czyli to uczynię, ale niema wątpliwości, że mógłbym zrobić.
— Jakto? waszmość mogąc, nie uczyniłbyś tego dla króla?
Twardowski się uśmiechnął.
— Ja nie mam króla — rzekł. — Są przyczyny rozliczne, dla których potrzebuję się namyślić.
— Naprzykład?
— Król jest utulony nieco w żalu po stracie drogiej żony — ale pragnie ją jednak, albo ducha jej przynajmniej, widzieć raz jeszcze. Chce, źebym go wywołał, nieprawdaż?
— Tak jest.
— Cóż będzie, gdy król znowu ukochaną ujrzy Barbarę? Otworzą się zagojone rany — zechce, widząc ją, poskoczyć ku niej, uścisnąć, przemówić. Zaleje się łzami nowemi, nową rozpaczą, kto wie, czy nie więcej dozna boleści, niż rozkoszy? Bo dzień za dniem unosi wspomnienie, tak jak grabarze wielką górę taczkują, ale gdy się wspomnienie widzeniem odżywi, będzie nowy ciężar na duszy, jaśniej obraz jej stanie przed oczyma, a żal podwójny serce uciśnie. Jest to jakby chciał doświadczyć po raz drugi ciężkiej boleści, której doznał przy jej zgonie. Nieprawdaż?
Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/065
Ta strona została skorygowana.