dwie izby ciemne zupełnie do trzeciej, w której ukazywało się światło.
Była to niewielka komnata sklepiona, o jednem oknie. Podłogę jej okrywał kobierzec perski, w głębi stało łóżko za zasłoną karmazynową, stoliki marmurem pokryte po kątach, a na nich księgi w biały pergamin oprawne i rozrzucone papierów zwoje. U łoża, na podstawku okrytym suknem, stały srebrne naczynia z wodą i winem, miednica i nalewka złociste, u ściany była ława pokryta kobiercem, a wśród komnaty dwa z wysokiemi poręczami krzesła karmazynowym aksamitem i złotą frendzlą obite. W kącie paliła się lampa bladym płomieniem. Niedaleko łóżka stał mężczyzna czarno ubrany, średniego wzrostu i wieku, nie zbyt otyły, blady, z oczyma, które okrywały nabrzmiałe powieki; brodę miał długą, dzielącą się na dwoje, wąs i włosy podstrzyżone nieco. Ten, gdy jeszcze mistrz był na progu, z pośpiechem się odezwał:
— Nie przybliżaj się do mnie waszmość! Z daleka, z daleka!
Twardowski został niedaleko drzwi gdzie go te słowa znalazły, jakiemś niepojętem uczuciem wstrzymany i onieśmielony. Dworzanin, który go wprowadził, zatrzymał się przy nim także.
Po chwilce, w czasie której zamieniono z obu stron nieśmiałe wejrzenie, król, on to był bowiem, ozwał się niepewnym i pomieszanym głosem:
Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/073
Ta strona została skorygowana.