— Zresztą, mistrzu, rób jak chcesz i bądź zdrów.
To mówiąc, śpiesznie przelękniony oddalił się.
Twardowski powstał i chodził, rzucił łańcuch o ziemię i podeptał, potem podjął go i włożył na szyję, jakby się rozmyślił, a nakoniec zawołał Maćka.
— Maćku — rzekł — siadaj na koń i jedź ze mną.
— Mistrzu, skądże konie!
— Jakto? niema koni?
— Nie było ich nigdy u nas.
Mistrz poszedł, wziął zgasły węgiel z komina i, ująwszy go, wymalował nim parę koni na białej ścianie izby. Potem rozkazawszy jeszcze raz Maćkowi siadać na mniejszego podjezdka, sam na większego nogę założył i wyjechał oknem na ulicę, zakląwszy wprzód próg izby, aby nikt do niej wejść nie mógł w czasie jego niebytności. Malowane konie właśnie się wysuwały oknem, gdy Kraków się budził, a pracowici ludzie zaczynali już pokazywać się na ulicach. Postrzeżono je i rano całe miasto wiedziało, że Twardowski wyjechał równo ze świtem na malowanym
koniu.
Nie było jeszcze zupełnie ciemno, gdy Twardowski ze swoim towarzyszem, na wpół drogi porzuciwszy konie zmęczone, a posiadawszy na koguty złapane gdzieś we wsi na śmiecisku, przy-
Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/083
Ta strona została skorygowana.