Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/086

Ta strona została skorygowana.

— Kłaniam się dobrodziejowi memu miłemu. Mójże ty mileńki, kiedy ty taki mądry, dajże ty mnie męża. Już trzy roki, jak mój nieboszczyk pochowany za miastem, a dotąd nikt się do mnie nie swata. Taki to teraz świat zepsuty, że tylko do młodych lgną wszyscy.
Mistrz jej odpowiedział:
— Wykop, co masz w głowach łóżka zakopanego, i wsyp w kufer stary, a pójdziesz za mąż prędko.
Ledwie tych słów domówił, kopnęła się staruszka, a za nią w ślady czeladnik nieboszczyka jej męża białoskórnika, i nim zaszli do domu, już się jej w drodze oświadczył, a nazajutrz się zaraz pobrali.
Nastąpił gruby i otyły mieszczanin, który skrobiąc się w głowę i ściskając kapuzę pod pachą, przestępował z nogi na nogę, szukać się zdawał języka w gębie, bo stał i milczał, próżno widocznie siląc się coś powiedzieć. Biedził się i pocił, połą i rękawem czoło ocierał i chrząkał.
— Cóż to waści? — zapytał go Twardowski.
— Ciężka bieda — odpowiedział wreszcie pokaszlując mieszczanin — od jakiegoś czasu oczarowali mnie. Mam złą wiedźmę sąsiadkę, która do nas coś ma i urzekła nam gospodarstwo, dobytek, wszystko, tak, że licho wie, po jakiemu się u mnie dzieje.