— To fraszka – odpowiedział mu mistrz. — Zakop tylko pod progiem domu piórko, in quo sit argentum vivum inclusum, dodaj do tego garść bylicy i wyżlinu, a w chacie powieś Święto-Jańskie ziele, upewniam — że żadne maleficia cię nie dotkną.
Ukłonił się potrójnym nawrotem do ziemi mieszczanin i śpiesznie począł cisnąć nazad przez tłum domu[1].
Wyrwała się natychmiast jakaś jejmość w potarganym czepcu na głowie, rozczochrana, czerwona, jak księżyc gdy wschodzi, oszarpana, obłocona.
— Aj dobrodzieju, ratuj! — zawołała. — Ty, co wszystko umiesz i wszystko możesz, zrób ty między nami zgodę. Już rok, jak żyjemy ze sobą, by tłuczek z makutrą, a kłócim się, szarpiem, swarzym, bijem noc i dzień, aż sąsiadom nawet spokoju nie dajemy. Mnie się zdaje, że to on winien, a on powiada, że to ja. On nawet to bardzo dobre człeczysko, i jać niczego kobieta, a jak się nas dwoje zejdzie, niech Bóg nie dowodzi, co się dzieje! A gdybyś ty mógł, dobrodzieju, na to poradzić, jużbym ja tobie dała, czegobyś tylko żywnie chciał, bo dalibóg, dłużej w tym ogniu wytrwać nie można, choćby człek był aniołem świętym.
— Można dać temu radę — odpowiedział mistrz
- ↑ Błąd w druku: brakuje przyimka w lub do.