— Wiedz — rzekł mistrz — iż przede mną niema nic skrytego. Mógłbym ci nawet powiedzieć co do szeląga, ile kop groszy leży w twojej skrzyni w alkierzu, pod czarną podartą opończą.
Szlachcic potarł ręką po czole, ruszył ramionami, splunął, a gęstemi kroplami pot zaczął mu spływać po twarzy.
— Nie jesteś ubogi, jak mówisz — ciągnął dalej mistrz — jesteś tylko chciwy, nigdy ci nie dosyć tego, co masz, chciałbyś więcej i więcej, a niczego nie używasz.
— No, to prawda — odpowiedział szlachcic po chwili namysłu — na co się mam przed waszmością zapierać, ale czyż to już tak bardzo co złego? A nie masz sposobu, żebym się stał bardzo a bardzo bogatym?
— Są sposoby — rzekł mistrz — ale nie łatwe.
— Trudne! ba! — odpowiedział szlachcic — ależ chcącemu nic trudnego.
— Chciałżebyś dla pieniędzy oddać dyabłu duszę?
— A na co mnie ta dusza? — rzekł prędko szlachcic — byle ją tylko chciał wziąć, a mnie dać pieniędzy, z całego serca.
— Próbujże, ja ci dam sposób. Znajdź sobie gdzie w lesie chatę pustą i niezamieszkałą od dawna, do którejby od wsi i dworów pianie kurów nie doszło. W tej chacie zamknij się sam jeden, z jedną tylko świecą, na całą noc. Weź z sobą
Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/093
Ta strona została skorygowana.