na przyjęcie, droga pani, bo jedzie gość do was, którego czekacie!
Wszystkie te głosy mistrz, lecąc nad ziemią, zbierał w ucho i w duszę, bo je rozumiał, a wszystkie były smutne.
Tymczasem w powietrzu mijał tłumy różnych duchów i postaci, jak on lecących na Łysą górę.
Tam przesuwały się stare wiedźmy, o trzech garbach, o trzech zębach, na miotłach, na ożogach, na łopatach, z rozczochranymi włosami, rozpiętemi opończami. Skakały na kozłach, na czarnych kotach, na nietoperzach leciały.
Jedna z północy sunęła się w stępie, którą poganiała tłuczkiem, miała złote czółko na głowie i, jak wszystkie, garnuszek zawieszony u pasa.
Drugą wiozła żaba, trzecią krowa czarna; każda z nich śpiewała coś pod nosem, za każdą dymiły się spalone jakieś zioła z garnuszka zwieszonego u pasa.
Nagle przesunął się mimo Twardowskiego szkielet biały wisielca z postronkiem u szyi; za nim leciało stado wron i kruków, krakając:
— Jeszcze masz ciało u boku, wiszą ci jeszcze po biodrach kawałki. Oddaj nam ciało, oddaj nam nasze!
Potem ujrzał latawca i latawicę, którzy w czułym uścisku sunęli się na Łysą górę.
Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/103
Ta strona została skorygowana.