Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

Czarownice wołały:
— Lado, lado, lado, didi!
I widać było ich tańce, ich wykrzywiania, podskoki, z którymi otaczały ognisko i warzący się w niem kociołek.
Z ciekawością przypatrywał się mistrz, nie mieszając z tłumem, i zwolna dokoła oblatywał górę, zamyślony, zadumany wśród tego wesela potępionych, które dziko w jego sercu brzmiało.
Straszna to bowiem była wesołość, przez której łachmany podarte przeglądała rozpacz, w której czuć było męki i śmierć.
Trafił Twardowski na szkołę.
Siedziało siedem bab, na siedmiu kamieniach grobowych, a dokoła nich cisnął się tłum młodzieży. Każda zabierała głos z kolei i tłómaczyła, nauczała, jak duchy sprowadzać, jak deszcz zatrzymać, jak krowom mleko odebrać, jak chorobę naprowadzić, jak osypywać, jak w zbożu zawiertki czynić, jak płaksy na dzieci nasyłać itd., itd. Młodzież słuchała z uwagą, z ciekawością, z radością, i brała nauki do serca, bo nic się tak łatwo nie przyjmuje, jak złe.
Niedaleko znowu stare baby warzyły napój inny, czarowny i, siedząc nad kotłem, kiwały głowami, machały rękami, przeciągłym głosem wołały jedna po drugiej:
— Kładnę kość ze starej kośnicy: niech, kto napój wypije, uschnie jak ta kość, zżółknie i zaniemieje.