Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

— Tysiąc złotych węgierskich — odpowiedział dworzanin. — Mam je nawet w pasie i u siodła częściami, jeśliby je zostawić wypadło mistrzowi, kazano mi je oddać pod jego oblig.
— Ha! ha! — rzekł Maciek, kiwając głową — mogę ja tego bardzo dokazać sam i bez mistrza, bo i burmistrza nie kto młodził, tylko ja.
Te nieszczęsne tysiąc złotych spokusiły go tak bardzo, że się już nawet odważył głośno przyrzekać.
— Jeśli chcecie — dodał — pora po temu, mam maście i oleje, zabiorę je i pojedziemy. Postarajcie się tylko waszmość o konia w miasteczku, a ja tymczasem, co potrzeba, przygotuję.
— Ale — ale — bąkał trochę niespokojny dworzanin — jesteś że waszmość pewny, że dokażesz tego, czego się podejmujesz? Idzie tu i o życie znacznego pana i o wasze własne.
— Jestem najpewniejszy — rzekł — jąkając się Maciek, który nie miał już czasu cofać się. — Bądźcie spokojni, w tem moja rzecz. — I dodał, spoglądając z ukosa na trzos u pasa dworzanina: — Nie pierwszy to raz zdarza mi się coś podobnego.
Kiwnął jeszcze głową i, dodając sobie ducha, zawołał wpół do niego, wpół do siebie:
— Nie takie to my rzeczy robili.
— Pamiętajcież dobrze — dodał jeszcze raz dworzanin, że tu i o waszą skórę chodzi.