wszyscy powiedzieli: „Chyba tu mistrz Twardowski z Krakowa da temu radę, a my nic nie możemy zrobić“. Leży już ledwie żywy! Ratuj go, na miły Bóg zaklinam! Co tylko żywie chcesz, wszystko ci dam!
Mistrz się uśmiechnął i głową pokiwał.
— Daleko to stąd?
— Dosyć daleko! Pod Sandomierzem. Na odgłos twej sławy pośpieszyłem aż tu do ciebie. Porozstawiane konie po drodze. Na Boga, siadaj ze mną i jedź, mistrzu!
Twardowski nic nie rzekł na to, wskazał młodemu człowiekowi, aby na niego poczekał i poszedł zabrać, co było potrzebne, jak sądził dla chorego. W chwilę powrócił z paczką pod pachą i siadł do kolasy, która jak wicher poleciała. Konie zdały się ziemi w biegu nie tykać; co kilka mil odmieniali je, i po dość długiej podróży, ukazał młody człowiek mistrzowi nową karczmę, na rozdrożu stojącą.
— Oto tu jest mój ojciec! — rzekł do Twardowskiego.
Stanęli. Wyskoczył młodzieniec.
— Pójdę przodem. Proszę waszmości za mną, proszę za mną.
Wszedł do izby, mistrz za nim.
Zaledwie Twardowski próg przestąpił, drzwi się za nim zatrzasły, szum powstał wielki. Zdzi-
Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/150
Ta strona została skorygowana.