Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/154

Ta strona została skorygowana.

— No! o włos byłem zgubiony! — szepnął Twardowski do siebie.
— Dziwny rozum i przytomność — rzekł szatan, zmieniając ton i starając się przypochlebiać. — Połóżże je już, połóż w kołyskę. Nic ci się, mistrzu, nie stanie — wygrałeś!
— Nie tak jestem głupi, jak ci się zda — odpowiedział Twardowski, przyciskając dziecię do siebie.
Dyabeł spojrzał i szusnął do alkierza nazad. W chwilkę okropny, piskliwy głos dał się słyszeć, wybiegła pani szynkarka rozczochrana, z zapalonemi oczyma, z twarzą rozpłomienioną, rękoma zakasanemi; a ujrzawszy dziecię swoje u mistrza, porwała się prosto do niego:
— Co to ty, łotrze, robisz z mojem dziecięciem? Co to jest! — krzyknęła — oddaj mi je, złodzieju, albo cię tym ożogiem w śmierć ubiję!
Mistrz usunął się i rzekł spokojnie:
— Wszakże ci go nie biorę, ani mu w twoich oczach mogę co zrobić — słuchaj!
— Ja nic nie chcę słuchać! Czego ja będę słuchała? Oddaj mi teraz moje dziecko, słyszysz! albo tak cię kropnę...
— Milcz i słuchaj, babo, bo je zduszę, jeśli mnie dotkniesz.
— Nie bój się, nie bój, on tylko tak gada, ale on tego nie zrobi — szepnął dyabeł szynkarce, chcąc ją podjudzić do odebrania dziecięcia. Nie