— Bodajem przepadł — rzekł — jeśli kiedy pokuszę się na mędrka. Już mnie twoja dusza cztery razy tyle kosztuje, co warta. Jeszcześ mi ją popsuł w ostatku niebezpiecznymi żalami i lamenty, a wspomnieniami młodości. Com ja stracił czasu! com się napracował! a teraz mi się tak wymykasz! Uczciwież to, mój mistrzu? I co ci z tego życia? czyżeś nie miał wszystkiego, czego tylko pożądałeś? Czyliżeś go sobie wedle upodobania nie przedłużył? Czyś nie użył życia, jak ci się tylko podobało? Czyżem ci jako ostatni sługa nie dopomagał? Cóż ci teraz zostało? Strach, żal, zgryzoty. Wszakże to straszniejsze męczarnie od piekielnych, wszak ty tracisz, żyjąc, nie zyskujesz. Nie lepiejże, nie uczciwiej, raz już skończyć i mnie zaspokoić, a dług oddać?
— Dlaczegoż ci tak śpieszno kończyć ze mną? — rzekł mistrz.
— Bo mi już dojadło kilkadziesiąt lat jednej duszy pilnować! Rozmyśl się tylko, mistrzu! Wiesz dobrze, że cię z tem dzieckiem nie porwę; ale czy to uczciwie, czy to po szlachecku, tak się wykręcać, dawszy słowo? Zrobiłeś ze mną umowę o duszę — to coś ważniejszego, niż kontrakt o majątek. Jakżeby cię nazwano, gdybyś złamał umowę raz uczynioną i podpisaną dobrowolnie? — Łotrem bez czci i wiary! Fe! Fe! Godziż
Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/156
Ta strona została skorygowana.