Strona:Orso Sachem (Sienkiewicz).djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

wstrzymało go odrazu, poczem trzecie, czwarte, dziesiąte. Koncert rozpoczął się, choć widzów jeszcze nie było. Wzniesiona ręka wielkiego artysty nie poruszała się prawie wcale, dłoń tylko kręciła się, jakby część jakiej maszyny, osadzona na śrubie, a każdy jej skręt odzywał się klaśnięciem na skórze Orsa. Zdawało się, że bat, a raczej jadowity jego koniec, wypełnił całą przestrzeń między atletą a dyrektorem, który, podbudzając się sam stopniowo, wpadł w prawdziwe uniesienie artystyczne. Mistrz improwizował [1] poprostu. Trzaskawka, migocąc w powietrzu, dwa razy już wypisała krwawe ślady na szyi atlety, które wieczorem miał pokryć puder.
Orso zamilkł wkońcu. Za każdem jednak uderzeniem posuwał się krok naprzód — dyrektor krok wtył. W ten sposób obeszli całą arenę. I znowu dyrektor wycofywał się z areny, zupełnie jak pogromca z klatki, a wreszcie znikł u wejścia do stajen... zupełnie jak pogromca.
Na odchodnem jednak wzrok jego padł na Jenny.
— Na koń! — wykrzyknął. — Rachunek na później.
Głos jeszcze nie przebrzmiał, gdy biała spódniczka mignęła w powietrzu, i Jenny w mgnieniu oka skoczyła, jak małpa, na grzbiet koński. Dyrektor zniknął za zasłoną, koń zaś począł galopować wkoło, dudniąc niekiedy kopytami w parapet.
— «Hep! hep!» — pokrzykiwała cienkim gło-

  1. Improwizować mowę lub czyn, tj. dokonywać go z natchnienia, bez przygotowania.