nym na głowie. Kolana jego gniotły jeszcze dwóch omdlałych negrów. Potem podniósł się i szedł znowu ku dyrektorowi.
Artysta zamknął oczy.
W tejże samej sekundzie uczuł, że nogi jego nie dosięgają już ziemi, potem uczuł, że leci w powietrzu, a jeszcze potem nic nie uczuł, bo, uderzywszy całem ciałem w pozostałą połowę drzwi, padł bez czucia na ziemię.
Orso obtarł się i zbliżył do Jenny.
— Chodź! — rzekł krótko.
Wziął ją za rękę, i wyszli. Całe miasto goniło właśnie za procesją wozów i za maszyną, grającą «Yankee Doodle» — więc koło cyrku było zupełnie pusto. Papugi tylko, kołyszące się w obręczach, napełniały krzykiem powietrze. Dzieci szły ręka w rękę prosto przed siebie; tam, gdzieś na końcu ulicy, widać było zdaleka niezmierzone pole kaktusowe. Milcząc, mijali domy, ukryte w cieniu eukaliptów, następnie minęli miejscową bydłobójnię, koło której kręciły się tysiące szpaków czarnych z czerwonemi skrzydłami, przeskoczyli wielki rów irygacyjny [1], weszli w lasek drzew pomarańczowych i, wydostawszy się z niego, znaleźli się między kaktusami.
To już była pustynia.
Jak okiem sięgnąć, piętrzyły się coraz wyżej kolczaste kępy; powikłane liście, wyrastające z innych liści, zagradzały drogę, chwytając haczykami
- ↑ Irygacyjny (z łac.) — służący do nawadniania pól lub łąk.