kształtach, ubrany także w cielisty trykot, z pod którego przebijały jego muskuły nakształt sęków na dębie.
Stary skwater patrzał na nich szeroko otwartemi oczyma.
— Co wyście za jedni? — spytał.
Mała kobietka, licząc widocznie więcej na swoją niż towarzysza wymowę, poczęła szczebiotać:
— My z cyrku, kochany panie! Pan Hirsch wybił bardzo Orsa, a potem chciał bić mnie, więc Orso mnie nie dał i wybił pana Hirscha i czterech murzynów, i potem uciekliśmy na pustynię, i szliśmy długo przez kaktusy, i Orso mnie niósł, potem przyszliśmy tu, i bardzo nam się jeść chce.
Twarz starego samotnika rozjaśniała się powoli, a oczy jego spoczęły z dobrotliwym ojcowskim wyrazem na uroczem dziecku, które śpieszyło się, jakby pragnąc wypowiedzieć wszystko jednym tchem.
— Jak ci na imię, mała? — spytał.
— Jenny.
— Więc wellcome [1], Jenny! i ty, Orso! Ja rzadko widuję ludzi... Pójdź do mnie, Jenny.
Mała kobietka bez namysłu zarzuciła swoje nagie rączki na szyję starca i ucałowała go serdecznie. Wydawał jej się z «dobrej książki».
— A czy nas pan Hirsch tu nie znajdzie? — pytała, oderwawszy swą różaną buzię od zwiędłej twarzy osadnika.
- ↑ Wellcome (ang.) — bądź pozdrowiona.