do cyrku, aby importowanym [1] z Niemiec żonom i synom, którzy ani razu w życiu nie widzieli Indjanina, pokazać ostatniego z Czarnych Wężów i powiedzieć: «Patrzcie, oto takich w pień wyrżnęliśmy przed laty piętnastu». Ach, Herr-Jeh! [2] — Miło jest usłyszeć taki wykrzyk podziwu zarówno z ust Amalchen [3], jak i małego Fryca. W całem też mieście powtarzano bezustanku: Sachem, sachem!
Dzieci od rana zaglądały przez szpary w deskach, z twarzami rozciekawionemi i przerażonemi zarazem, starsi zaś chłopcy, ożywieni już bardziej wojowniczym duchem, wracając ze szkoły, maszerowali groźnie, sami nie wiedząc, dlaczego to robią. Godzina ósma wieczór. Noc cudna, pogodna, gwiaździsta. Powiew z za miasta przynosi zapachy gajów pomarańczowych, które w mieście mieszają się z zapachem słodu. W cyrku bije łuna światła. Ogromne, smolne pochodnie, zatknięte przed główną bramą, palą się i kopcą. Powiew chwieje pióropuszami dymu i jaskrawego płomienia, który oświeca ciemne kontury [4] budowli. Jest to świeżo wzniesiona szopa drewniana, okrągła, ze śpiczastym dachem i z gwiaździstą amerykańską chorągwią na szczycie. Przed bramą tłumy, które nie mogły się dostać, lub nie miały za co kupić biletów, przypatrują się wozom trupy, a głównie płóciennej zasłonie wielkich drzwi wchodowych, na której wymalowana jest bitwa bia-
Strona:Orso Sachem (Sienkiewicz).djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.