czaj rozdrażniony i dzikszy, niż zwykle». Słowa te sprawiają niemiłe wrażenie — i dziwna rzecz, ci sami honoratiores [1] Antylopy, którzy przed piętnastu laty wycięli Chiavattę, doznają teraz jakiegoś nader niemiłego uczucia. Przed chwilą, gdy piękna Lina wykonywała swe skoki na koniu, cieszyli się, że siedzą tak blisko, tuż koło parapetu [2], skąd tak dobrze można wszystko widzieć, a teraz spoglądają z pewnem utęsknieniem na górne sfery [3] cyrkowe, i wbrew prawom fizyki znajdują, że im niżej, tem duszniej.
Ale ten sachem czyżby jeszcze pamiętał? Przecież wychował się od młodych lat w trupie hon. M. Dean'a, złożonej przeważnie z Niemców. Czyżby jeszcze nie zapomniał? Wydawało się to nieprawdopodobnem. Otoczenie i piętnaście lat zawodu cyrkowego, pokazywania sztuk, zbierania oklasków musiały wywrzeć swój wpływ.
Chiavatta, Chiavatta! A toż oni, Niemcy, także są nie na swojej ziemi, daleko od ojczyzny i nie myślą o niej więcej, niż na to business [4] pozwala. Przedewszystkiem trzeba jeść i pić. O tej prawdzie musi pamiętać zarówno każdy filister, jak i ostatni z Czarnych Wężów.
Rozmyślania te przerywa nagle jakiś dziki świst w stajniach – i na arenie ukazuje się oczekiwany niespokojnie sachem. Słychać krótki pomruk ciżby: «To on! to on!» — i potem cisza. Sy-
Strona:Orso Sachem (Sienkiewicz).djvu/047
Ta strona została uwierzytelniona.