— O kimto pani mówi, aby przyszli i zobaczyli? — zapytałam.
— Ot! — zawołała — albo to pani nie wiesz? Kobietożercy, tyrani, gwałciciele praw najświętszych, którzy odmawiają kobietom prawa do nauki i samodzielności, a gdy tylko która z nas palcem poruszy, u nich o pozwolenie nie poprosiwszy, arabskie awantury na nią wygadują... O! żebym ja miała córki...
Zauważyłam, że w marzeniach swych zanadto może jednostronną jest, dwanaście naraz kobiet na katedrach profesorskich osadzając, że przecież inne jeszcze gałęzie pracy ludzkiej...
— No, no! — przerwała, — to tylko tak się mówi! naturalnie, że są inne gałęzie... Ale ot! zkąd mi się te katedry wzięły...
Zaśmiała się wesoło...
— Wiesz pani dobrze o tem, że ja w życiu mojem z uczonymi ludźmi nigdy żadnych stosunków nie miałam. Po obywatelskich domach młodość całą przewłóczyłam się, a obywatelstwo nasze... wiadomo... Otóż, raz tylko, przez całe życie moje, zdarzyło mi się spotkać profesora uniwersytetu... Miałam wtedy już lat pod trzydzieści, wiesz pani, o mało, o mało, żem przed człowiekiem tym na kolana nie uklękła. Mąż nauki! pani moja! pokolenia młode do gwiazdy
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/020
Ta strona została uwierzytelniona.