sięcioletnia może, w długiej aż do ziemi podartej sukienczynie, z lnianemi włosami na tył głowy zczesanemi, więc odkrywającemi w pełni pucołowatą, różową, dwojgiem błękitnych oczu świecącą twarzyczkę. Wsunęła się i onieśmielona widokiem nieznanych sobie osób, tuż przy drzwiach, do ściany plecami przycisnąwszy się, stanęła.
Wnet za nią żwawiej i śmielej wtargnął chłopak nieco od niej starszy, bosy, rozczochrany, w spencerku, z którego dawno już wyrósł, a po wtargnięciu jego wsunęło się jeszcze jedno dziecko, niewiadomo już jakiej płci, bo w grubej tylko koszuli, znacznie młodsze od tamtych, z kromką czarnego chleba przy ustach.
— Jacyżto osobliwi goście? — zapytałam.
Panna Antonina zmieszała się trochę.
— A no, — zaczęła — to są dzieci stróża tej kamienicy.... bardzo biednego człowieka i w dodatku pijaka...,
— Uczniowie pani zapewne?...
— A uczniowie... dziewczyna jest łagodna i zdolna, chłopak zdolny także, ale...
— I to maleństwo także uczysz pani?...
— Ej nie! przychodzi to sobie z rodzeństwem, kiedy samo chce i przysłuchuje się tylko naszym
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.