Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

było dawniej, zniosłaby dolegliwość cierpliwie i w milczeniu, a za jedno słowo serdeczne, za jeden uśmiech przyjazny, zgodziłaby się, aby w dodatku dano jej jeszcze — suchoty. Ale teraz, wzajemny stosunek gospodarzy domu i nauczycielki określiwszy sobie całkiem inaczej, obraziła się za to zaniedbywanie wygód i zdrowia jej i o powóz i konie prosiła.
Zarazem powiedziała sobie: »dość już tułaczki tej i tego wycierania cudzych kątów!« Ogarnęło ją namiętne, nieprzeparte pragnienie własnego kąta. Oddawna już nie miała matki, dla której pracowała zamłodu. Była teraz zupełnie sama jedna i za siebie samę odpowiedzialna. Przyjechała do miasta, najęła pokoik pod dachem trzypiętrowej kamienicy, urządziła go mniej jeszcze według swoich gustów, jak według swoich zasad i, poparta małemi stosunkami w mieście posiadanemi, zaczęła dawać lekcye po domach miejskich.
Osiedlając się w pokoiku swoim, mówiła: »Doświadczam takiego uczucia, jak gdybym wracała z siedemnastoletniej podróży. Podróż tę zaczęłam, młodziuchną dzieweczką będąc. Siedemnaście lat, pani moja, podróżowałam. I cóż...«
Umilkła i zamyśliła się. Zapewne, do zwierzań się nieskłonna, samej siebie zapytywała: