zaś sama ani chwiała się, ani pochylała, ani zwalniała kroku.
Dopędzając ją, zawołałam:
— Panno Antonino!
Stanęła jak wryta, obejrzała się, ale gdy chciała wyciągnąć do mnie rękę i na powitanie moje odpowiedzieć, zachwiała się i, jak ktoś czujący że upada, dłoń oparła o słup latarni.
Bladą była bardzo, usta miała wpół otwarte, oddechu jej brakowało. Dopóki szła — szła, gdy tylko stanęła, siły ją opuściły.
— Nic to, nic — siląc się na głos i uśmiech, mówić zaczęła. — Przestraszyłaś mię pani, wołając tak nagle. Zamyśloną byłam...
— Ależ pani nie przelękłaś się, tylko się bardzo zmęczyłaś. Istotnie, bo w taką porę...
— Co? ja się zmęczyłam? Oto także! Czy ja takie, pani moja, kursa odbywam i w takie zawieruchy chodzę! Kobieta pracująca silną być powinna.
Teoryą tę, wnet w praktyce stosując, wyprostowała się i postąpiła naprzód. Dziwna rzecz! szła znowu prędko, równo, z kibicią wyprostowaną i podniesioną głową. I znowu wiatr miotał i kręcił końcami jej woalki.
— Dokąd pani idziesz?
— Jakto, dokąd? Naturalnie, że na lekcyą...
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.