Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zkądże idziesz pani i dokąd?
Szła z jednego końca dość rozległego miasta na drugi. W połowie drogi pożegnałam ją i wchodziłam już w bramę domu, do którego dążyłam, gdy wróciła kilka kroków i za rękę mię wzięła.
— Odwiedźże mię pani dziś albo jutro... tak mi zawsze miło dawnych znajomych u siebie widzieć... tylko przed ósmą, bo o ósmej otwieram swój uniwersytet.
Mówiąc to, mocno ściskała mi rękę. Zza woalki, od zmarzłego śniegu stężałej, czarne oczy jej, połyskiwały gorąco i smutnie.
Na ulicy, towarzystwo jej stawało się niekiedy kłopotliwem. W grubem obuwiu i w kaloszach dla oszczędzenia obuwia wkładanych, brnąc po błocie, albo najgorsze ślizgawice przebywając tak równym i pewnym krokiem, jakby po gładkim granicie stąpała, bystro i uważnie patrzyła ona dokoła siebie, a czynione spostrzeżenia i doświadczane wrażenia wyrażała głośno i z energią. Kobiety strojne, często na ulicach ukazujące się, sprowadzały jej formalne ataki oburzenia. Przystawała na chwilę, oglądała się za niemi i energicznie giestykulując, nazywała je lalkami, pijawkami, pasorzytami ssącemi drzewo społeczeństwa. Oczy jej zapalały się wtedy jak dwa żużle, brwi zbiegały się i nadawały czołu wyraz bo-