stawałam się, nie widywałam już potem nigdy. I jej także już nie widziałam...
Tu podała mi zeszyt, dziecięcą ręką zapisany. Były to »wypracowania« owej najdroższej uczenicy jej.
— Coto było za dziecko! — zawołała i dźwignięta wracającym jej dawnym zapałem, usiadła na łóżku — była to, pani moja, dziewczynka gienialna! Jak ona wszystko rozumiała, jakim stylem już pisała, jakie szlachetne, wzniosłe uczucia napełniały już to dziecinne serce!
Splotła ręce, wzniesione oczy jej płonęły.
— O pani moja! żeby mi kto powiedział, żeby mi kto powiedzieć mógł, że nauki moje zostawiły w dziecku tem ślad trwały, że ziarna, które w nie rzucałam, świat nie zdeptał i na cztery wiatry nie rozniósł... żeby mi kto powiedział, że jest ona teraz kobietą rozumną i wzniosłą... umarłabym, błogosławiąc tego, ktoby mi wlał w usta tę kroplę słodyczy!...
Upadła na poduszki zmęczona, bezsilna, z dyszącą piersią.
— I nie odezwała się już ona do pani nigdy?
Odszepnęła bardzo cicho.
— Nigdy. Przyrzekała pisywać do mnie i gdy dorośnie, wezwać mię do siebie, ale... dzieckiem jeszcze była... zapomniała.
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/061
Ta strona została uwierzytelniona.