znaleziona, a dziś za córkę przez nią przybrana... O, jakże ona kochać będzie to dziecko! Czuje to po przyśpieszonym oddechu swej piersi, po tej fali życia i młodości, która, zda się, nagle napełniła całą jej istotę i aż wzdymała serce. Było już jej tak pusto i nudno na świecie, czuła się tak samotną, taki grobowy chłód ją ogarniał. Już już zastygnąć, zestarzeć, w martwą apatyą, lub w ciemną melancholią wpaść miała, gdy oto Opatrzność dowiodła jej raz jeszcze, że czuwa nad nią, że wśród najgłębszej nawet niedoli, ufności w czuwanie to tracić nie należy... Byleby Czernisia prędko oczyściła i ubrała tego aniołka...
Tu, zaduma p. Eweliny przerwaną została przez dwie kosmate łapki, które, wspinając się na jej kolana, zaplątywały się w koronki jej sukni, a ostrzem pazurków dosięgały jej ręki. Obudzona, wzdrygnęła się i gniewnym giestem odtrąciła od siebie natrętnego pieska. On, gniew jej wziął za wesołe żarty. Zbyt długo snać był kochanym, aby móc łatwo w odtrącenie uwierzyć. Zaskomlił radośnie i znowu kosmatemi łapkami darł koronki i drapał atłasową rękę swej pani. Tym razem, poskoczyła z kanapki, zadzwoniła.
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.