widać było kilka większych i mniejszych pokojów, pogrążonych również w ciszy i półcieniu. Ukośne promienie zachodzącego letniego słońca, wnikając przez szczeliny zapuszczonych żaluzyj, ślizgały się tu i ówdzie po ścianach, kobiercach i złoconych ramach obrazów. Zza okien, dochodziły wonie rozkwitłych róż i świegoty ptastwa, w głębi domu w sali jadalnej, zcicha pobrzękiwały ustawiane do wieczerzy naczynia.
Pani Ewelina dumała o swej niedoli. Nie przesadzała bynajmniej, myśląc, że jest bardzo nieszczęśliwą. Istotnie, wdowa od lat wielu, bezdzietna, z sercem gorącem a samotnem, nie była nawet tak bogatą, aby móc zawsze przebywać tam, gdzie życie przedstawiało dla niej najwięcej jeszcze uroków, a najmniej smutków i znudzenia. Majątek jej był wprawdzie znacznym, nie tyle jednak, aby kłopoty i interesa różne nie przykuwały ją niekiedy i na czas pewien do tak brzydkiego, smutnego, nudnego miejsca, jakiem jest Ongród. Teraz szczególnie z pięknemi i obszernemi dobrami, posiadanemi przez nią w okolicach Ongrodu, stało się coś niezwykłego. Były tam jakieś umowy do zawarcia, jakieś długi do spłacenia, jakieś nieuniknione gospodarskie wydatki do poniesienia — a wszystko to odejmowało p. Ewelinie wszelką możność wy-
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.