może siedziało przed progiem chaty, oblane słońcem, które we włosach jej rozpalało ogniste błyski, czy może jeszcze, zdumione widokiem powozu, koni i pięknej, strojnej kobiety, stanęło w progu jak wryte i utkwiło w niej dwoje źrenic, w których ona dojrzała upalny szafir włoskiego nieba, — dość, że od razu wydało się jej niezwykłem, prześlicznem i że, gdy przyłożyła usta swe do policzka dziecka, na którym istniały jeszcze ślady tylko co zjedzonego krupniku ze słoniną, pomimo śladów tych, serce jej uderzyło żywiej i na dźwięk wymówionego przez Janową wyrazu: »sierota!« łza litości i rozrzewnienia zrosiła jej oko. Zapragnęła dziecka tego, zapragnęła go na wyłączną swą własność, z zapałem i mocą duszy namiętnej jak wulkan, a samotnej jak łódź, na burzliwych przestworzach morza zbłąkana... Teraz przedmiot ten pragnień jej był już pod jej dachem. Oddano go jej na zawsze i, zaprawdę, bez trudności! Teraz, kochając dziecię to, uspokoi tęskniące swe serce, a osłaniając je macierzyńskiemi skrzydły, zadowolni sumienie swe, rozkaujące jej czynić dobrze!... Lecz, gdzież ona jest, prześliczna dziecina ta? Gdzie jest ten, zesłany przez Opatrzność, anioł pociechy i ukojenia? Dlaczego Czernisia nie przyprowadza jej dotąd? biedactwo!
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.