jętniałej dla niej opiekunce; kto wie? tym sposobem może zwrócić na siebie znowu jej uwagę. Gdy pani Ewelina z oczami wlepionemi w książkę, w najgłębsze popadała zadumy, krokiem kocim, z ukośnemi wejrzeniami skradała się do fortepianu i zaczynała z całej siły, obu rękami uderzać w klawisze. Niegdyś kakafonia taka, wykonana przez wychowankę jej, wywołałaby wesoły śmiech p. Eweliny i sprowadziłaby na dziecko grad całusów. Teraz przecież Helka była daleko mniej zabawną, a p. Ewelina zapadała często w smutki i tęsknoty. Teraz zrywała się ona, biegła ku dziecku i karciła ją surowemi napomnieniami, a niekiedy lekkiemi uderzeniami po swawolnych rączkach. Wtedy, Helka rozpłakana i drżąca padała przed nią na klęczki, całowała kolana jej i stopy, wyszeptując długie namiętne litanie najczulszych nazw.
— Moja droga, — mówiła — moja złota... moja najmilsza... proszę... proszę...
I z wzniesionemi oczami, ze splecionemi rękami, klęcząc, milkła. Czuła, głęboko i boleśnie czuła, że chce o coś prosić, lecz o co i jak? Nie wiedziała.
W czasie jednej ze scen podobnych, dnia pewnego, lokaj zjawiający się w drzwiach salonu oznajmił gościa z włoskiem nazwiskiem.
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.