— Płacą to płacą... ależ nie tyle, żebyśmy ubóstwo nasze dla niej na bogactwo odmienić mogli...
— Bo i nie potrzeba, przywyknie.
Wicek i Marylka opychali się jeszcze chlebem i zacierką. Kaśka przekomarzała się z nimi, jeść im przeszkadzając. Jan, otarłszy usta rękawem koszuli, począł rozpytywać się syna o szkolne jego nauki i prowadzenie się, w przyległej izdebce zapłakało kilkomiesięczne dziecię. Janowa, która misę, łyżki i pół bochna chleba ku piecowi niosła, obejrzała się na Helę.
— Idź, pokołysz Kazia i zaśpiewaj mu tam, jak to ty umiesz...
Rozkaz ten wydawała głosem łagodnym, daleko nawet łagodniejszym, niż ten, jakim do dzieci swoich przemawiała.
Hela, posłuszna i milcząca, krokiem lekkim i pełnym gracyi, wcale do porywistego i ciężkiego chodu dzieci mularza niepodobnym, wsunęła się w całkiem prawie ciemną izdebkę, a po chwili, miarowemu stukowi biegunów kołyski, wtórować zaczął słaby lecz czysty i rzewnością nabrzmiały śpiew dziecinny. Innych piosenek jak francuskie nie umiała, ale tych zato pamiętała mnóstwo. Francuskie zaś śpiewanie to zawsze i nieodmiennie wprawiało w zachwyt ro-
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.