dzinę mularza, dlatego może najbardziej, że było dla niej niezrozumiałem. I teraz także, dzieci umilkły, Jan obu łokciami rozparty na stole i Janowa myjąca naczynie przy piecu, milczeli. W ciemnej izdebce, miarowo stukały bieguny kołyski, a czysty i smutny głos dziecinny na przewlekłą melancholijną nutę wyśpiewywał zwrotkę ulubionej piosenki:
»Le papillon s’envola
La rose blanche s’effeuilla.
La la la la la la la...
Janowa podeszła do stołu, Jan podniósł głowę. Popatrzyli na siebie, pokiwali głowami i uśmiechnęli się z szyderstwem trochę, trochę ze smutkiem.
Jan sięgnął w zanadrze i rzucił na stół rozpieczętowaną kopertę.
— A! ot! spotkałem dziś na mieście posesora Krzyckiej. Szedł do nas, ale zobaczywszy mię, zawołał i oddał mi to...
Janowa grubymi palcami swemi z widocznem i głębokiem uszanowaniem, wydobywała z koperty banknot dwudziestopięcio-rublowy, stanowiący połowę rocznej sumy, którą im p. Ewelina na utrzymanie i edukacyą Heli, aż do zupełnego dorośnięcia, wypłacać przyrzekła.