wychudłe także, zziębnięte, głodne zapewne, brudne...
— Elfku mój! Elfku! piesku mój drogi, złoty, najmilszy!
Tulili się do siebie i całowali się wzajem.
— Elfku! a gdzie pani? gdzie pani? Niema pani naszej! niema! niema!
Wstała i psa niosąc w objęciu zbliżyła się do jednego z wychodzących na ganek okien domu. Usiadła na ławce i wnet zerwała się z niej.
— Popatrzym przez okno, Elfku, zobaczym, co tam w pokojach dzieje się... Może tam pani jest... może nas zawoła...
Uklękła na ławce. Woda, której wiele zgromadziło się we wklęsłości ławki, plusnęła zpod jej kolan. Nie uważała na to.
— Patrz, Elfku! patrz!
Podniosła pieska i obok twarzy swej kosmaty pyszczek jego do szyby przycisnęła.
— Widzisz, Elfku... Wszystko tak samo, jak było... ponsowe firanki takie piękne... a tam to duże lustro, przed którym pani ubierała mnie czasem... a tam... przez otwarte drzwi widać pokój jadalny...
Umilkła; pożerała oczami wszystko, co we wnętrzu mieszkania dostrzec mogła.
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.